środa, 16 kwietnia 2014

Zapraszam tutaj ;)

Mój nowy blog:
http://zyj-dla-siebie.blogspot.com/

Nowy początek

Z całego serca dziękuję Wam za ostatnie komentarze. Psychicznie czuję się dużo lepiej po ich przeczytaniu. Dziękuję, że przeczytałyście posta, wsparłyście.
To dla mnie niesamowicie ważne.

Cholera. Ostatnie dni były jednymi z najdziwniejszych w moim życiu. Praktycznie nie odpalałam komputera, cały czas zastanawiałam się co mam robić. Boję się, że mia wróci znowu, chociaż po ostatnim wyskoku zachowywałam się wzorowo, jadłam "normalnie", cokolwiek to nie znaczy.  Ewidentnego kopa dostałam w poniedziałek wieczorem. Udawałam, ze oglądam telewizję, by nikt w domu nie myślał, że oszalałam. Ot, lampienie się w ekran telewizora, pomagało udawać, że wszystko jest w porządku. Leciała "Śmierć na 1000 sposobów".  Przy jednej historii, po usłyszeniu magicznego słowa "bulimia" skupiłam się na tym co leci.  Pokazano bulimiczkę. Zjadła tyle, że zanim zwymiotowała pękł jej żołądek i umarła. Umarła.
Boże... śmierć może być tak blisko!
Byłam przerażona, w zasadzie jestem.
Pojawiło się 10000000000000000 myśli. Ile brakowało, żebym to JA umarła? Żeby to mnie pokazali leżącą bez życia w łazience? Może kiedyś to mój żołądek mógłby pęknąć? Jedzenie, jak widać, może zabić.
Nic już mnie nie obchodzi. Zdanie innych, moja sylwetka, zaczynam całkiem inaczej.
Tamta dziewczyna była modelką. Warto było umierać dla piękna? Nie znam jej nazwiska, nie słyszałam o niej. Nie była specjalnie popularna. Nie było warto. Jeżeli ktokolwiek o niej usłyszał, to nie przez jej urodę, ale przez tą historię.

Jestem w trakcie zakładania nowego bloga.  O bieganiu, zdrowym życiu, rozsądnym chudnięciu.
Nie chcę już być chuda. Chcę być szczupła i wysportowana.
Pozostać żywą.
Tego bloga zostawię, ku przestrodze innych.
i podam adres tego nowego, by każdy mógł tam trafić.
Więc zostaję z Wami. Zresztą jak mogłabym Was opuścić skoro nasze problemy są tak podobne? Żyję koncepcją lepszego jutra, nawet jeżeli będzie to wymagało poświęceń
A adres bloga dodam być może jeszcze dziś, najpóźniej jutro.
Trzymajcie się cieplutko i wpadajcie na nowego bloga :***
Wierzę, że teraz życie będzie tylko szło na lepsze.

sobota, 12 kwietnia 2014

Cichy głos z dna piekieł

Od dwóch dni siedzę w piekle.
Znowu.
Wczoraj...
Było dobrze. Do 18-tej, aż ojciec nie wrócił z roboty. I aż nie wyczułam od niego alkoholu. Ile on już nie pił? Ponad rok czasu.
Rok, kiedy z każdym dniem myślałam, że TO już nie wróci.
 Wróciło.
Mama mówiła, że jak znowu zacznie to bierze rozwód.
Tylko, że on pije odkąd pamiętam. Z przerwami- ta była jak do tej pory najdłuższa.
I co? Nic. Matka zostaje, bo "szkoda jej domu". Fakt. Nie bije, nie znęca się. Po prostu pije. Czasem powie kilka raniących słów.
Tylko tyle.
Najpierw płakałam. Potem stwierdziłam, że mam to gdzieś.
Ale czarę goryczy przelała matka, którą wzięło na zwierzenia. Mówiła, jak to żałuje, że kiedyś się nie rozwiodła, jak teraz byłoby jej ciężko ułożyć sobie życie....
Potem temat przeszedł na mnie. Że teraz ja będę miała predyspozycję do takich problemów. Że też mogę pić. I ile złych rzeczy mam przez ojca... Mój wzrost (jej zdaniem to katastrofa), bo ojciec wysoki, ja wysoka... Że przez to pewnie będę sama. Że wszystkie moje wady, to właściwie jego wina... to, że mam taką, a nie inną sylwetkę (gruba, wielkie ramiona) I nawet nie mogę założyć obcasów, bym wyglądała na szczupłą, bo będę jak wieża, że w jakiś sposób się na nim wzoruję.
Nie miałam siły tego słuchać.
Od bólu, który mi zadała, chciałam po prostu uciec.
Uciekłam, prosto do kuchni. Otworzyłam lodówkę, szafkę ze słodyczami...
Ucztowałam, siedząc na zimnej podłodze w kuchni.
Mniej więcej w połowie zaczęło mi odbijać jeszcze bardziej.
Wszystko, co jadłam przeżuwałam i wypluwałam. (debilka)
Potem, uznałam, że nie będę wymiotować (a zjadłam wcześniej bardzo dużo) za chwilę zmieniłam zdanie. Łazienka była zajęta. Chciałam czekać, ale z bezsilności położyłam się do łóżka. Miałam niemal bezsenną noc.
To, że tyle jem jest źródłem wszystkich problemów. To moja wina. Że nie jestem dostatecznie dobrą córką, by matka była ze mnie dumna. To moja wina, że ojciec pije.
Nie wiem, kiedy zasnęłam.
Kiedy był już ranek (dzisiaj) wypiłam kawę z mlekiem.
Ojca nie było.
Matka znowu chciała rozmawiać.
I znowu się zaczęło. Tym razem chciała rozmawiać już tylko o mnie. O tym, że nie mam chłopaka.Porównywała mnie do moich ślicznych, niskich koleżanek O tym ile ważę. Potem niby w żartach, powiedziała, że muszę zważyć się przy niej (ona myśli, że ważę 63-64 kg, bo kiedyś mówiła, że nie wolno mi dopuścić do bycia ponad 65 kg grubasem<jej słowa>).
Wtedy nie wytrzymałam.
Pytałam, czy do niej dociera jak mi jest ciężko. Czy zdaje sobie sprawę, jak to jest każdego dnia walczyć, by nie wymiotować. Moja matka wie, że mam bulimię. Miałam nawet iść do psychologa, ale w końcu na moje jedno słowo, nie poszłam (jej zdaniem, to miejsce dla wariatów i bardzo pasowała jej to, że nie chcę iść)
 Łzy płynęły mi po policzkach.
Na to ona powiedziała, że może faktycznie przesadziła. I, że mówi to, bo mnie kocha.
-Wiesz, co możesz zrobić z tą miłością?- powiedziałam i wyszłam z pokoju.
Do kuchni. Znowu jadłam. I pobiegłam prosto do kibla. Tak, rzygałam. Najpierw zjadłam jeden deser czekoladowy, który niemal natychmiast zwróciłam, potem jadłam dalej.
Kuchnia-kibel-kuchnia-kibel-kuchnia-kibel....
Kurwa.
Dwa miesiące sukcesu (z dwoma małymi wpadkami) poszły się jebać.

Przepraszam wszystkich, których zawiodłam.
Wrócę, jak ogarnę dupę.




czwartek, 10 kwietnia 2014

Pokusy i radości

Dzięki, za miłe komentarze :*
Red Queen jestem z Tobą. Wierzę, że z każdym dniem jest lepiej. Obyś niedługo wróciła już całkowicie:**
Miło, że zauważyłyście zmianę wyglądu bloga, cieszę się, jeśli się podoba, bo myślałam, że mój patologiczny brak talentu informatycznego nieźle się na nim odbije.
Mama zauważyła, że schudłam :) Bardzo mnie to cieszy, bo skoro widać różnicę nawet dla mamy, to dla innych też. Powiedziała mi, że widać po brzuchu i dekolcie. Dobre i to.
Och, ale mnie dziś żarcie kusi :(
Najpierw koleżanka częstowała mnie w szkole czekoladą- odmówiłam, mimo, że kocham czekoladę z orzechami.
Mama robi drożdżówki z czekoladą. Opieram się dzielnie ;).
W sumie, to powiedziałam już, że nie będę ich jeść. Nawet nie protestowała, bo akurat do fast foodów i słodyczy mnie nie namawia.
Bilans:
-2 jabłka- ok 140 kcal
- 20 g manny, pół kubka mleka- 130 kcal (wymieszałam ze słodzikiem- zastąpiło deser)
- marchew duża- 30 kcal
- szklanka mleka, pół kostki chudego twarogu (na śniadanko;) ) 210 kcal
- jogurt pitny jovi 105 kcal
- omlet z szynką- 240 kcal
Jeśli dobrze liczę 855 kcal. Czyli, powiedziałabym, jest nieźle.

Trzymajcie się:**

środa, 9 kwietnia 2014

Przemyślenia o życiu

Chciałam Wam podziękować, za ostatnie komentarze. Macie rację, nie ma sensu bycie bliską przyjaciółką z K. Ma to na mnie zły wpływ. Nie będę jednak  zniżała się do jej poziomu i robiła tak jak ona. Nie zamierzam jej dogadywać, dogryzać...
Prawo Karmy. Wszystko wraca. Po co się psuć? W tej sytuacji najlepszą opcją jest trzymanie się na dystans. Tylko tyle.
Red Queen, strasznie się cieszę, że masz już jeden "zielony dzień". To bardzo dobrze.  Nie przejmuj się, że przytyłaś. Szybko przyszło, szybko odejdzie. Wierzę, że wrócisz z kryzysu silniejsza i pełna motywacji.

Dzisiaj mam trochę filozoficznych przemyśleń...
Usłyszałam zdanie, że tylko perfekcjoniści osiągają w życiu sukces. Całą sztuką jest wymaganie od siebie. To prawda. Każdy powinien mieć w sobie samym ostoję. Nie bać się swoich zachowań, wypełniać zadania z dokładnością. To, co stworzymy ma pozostać.
Tylko teraz jest haczyk. Bo bardzo łatwo można stać się częścią tłumu.
Trzeba zachować cząstkę siebie. Pozostać indywidualistą.  Aż mi się nasunął cytat:

"Everyone's heart doesn't beat the same
We're beating out of time"
(piosenka: Jesus of Suburbia, Green Day)

Każde serce bije inaczej. Nasze biją nie do rytmu.

Dobrze powiedziane. Każdy jest inny, trzeba to zachować.
Mając kontrolę nad sobą, ale zachowując w tym siebie osiągniemy sukces.

Ok, dzisiejszy bilans:
3 łyżki jajecznicy- 130 kcal
activia do picia-  150 kcal
marchewki, jabłka- 200 kcal
serek wiejski- 160 kcal
szklanka mleka- 100 kcal
Jest ok

wtorek, 8 kwietnia 2014

Fałszywa

Ja pierniczę (nasuwa mi się nieco brzydsze słowo) co za dzień...
Wstałam rano i wskoczyłam na wagę. Pokazała 66,2.
Ciesząc się jak głupia i pamiętając o mojej roli w dzisiejszym apelu- przeczytania dokładnie 6 zdań, z czego 2 na jedną linijkę (niby to ja prowadzę apel) ubrałam się w czarną sukienkę i czarne rajstopy. Wyglądałam nieźle.
I w tym dokładnie miejscu kończy się to co dobre.
K. (ta moja "przyjaciółka) tak mi dziś dosrała...
Po prostu powiedziała na mój widok: "Źle się ubrałaś. Strasznie widać, jakie masz pełne uda i tyłek".
Zamurowało mnie.
Kuźwa. Bez przesady! Jestem trochę przy kości, ok, ale nie jestem znowu totalnym wielorybem! Ona wie, że sylwetka, to mój słaby punkt i lubi to wykorzystywać.
Teraz po dokładnie 8 h łatwiej mi to pisać.
No ale w szkole było inaczej.
Po prostu stałam jak wryta, a ona ciągnęła dalej, że przy pewnej wadze nie można już sobie pozwalać na strój dla zgrabnej dziewczyny...
Uprzejmie udzieliła mi też kilku bardzo cennych rad co powinnam nosić.
Nie wiem co chciałam zrobić. Uciec? A może coś zjeść i wyrzygać (chyba najbardziej)?
Na apelu zachowałam twarz pokerzystki. Do czasu, aż widzieli mnie ludzie, miałam dobrą minę do złej gry.
Potem rekolekcje, na których nie mogłam się skupić.
W domu miałam plan: jeść i rzygać. Zjadłam i nie rzygałam. Nie mogę dać jej tej satysfakcji, NIE MOGĘ!
Jeszcze będę szczupła.
Ok, trochę dziś zawaliłam. Ale nie poddaję się. 1,6 kg już poleciało. Poleci więcej.

Żałuję, że nie mam prawdziwych przyjaciół. Nie oczekuję głaskania po główce, ale nienawidzę momentami, tej wyżywającej się na mnie frustratki.
Ulubione tematy? Chłopcy- bo nie mam, a ona ma. Szczupła sylwetka- bo nie mam, a ona ma.

Ogarniam dupę. Jeszcze przyjdzie moment, kiedy to ona będzie "tą grubszą".

Red Queen, trzymaj się! Razem dojdziemy do perfekcji, ale teraz skup się na własnym nastroju, zbieraj siłę do walki.
Bardzo dziękuję za miłe komentarze i wsparcie. :*




poniedziałek, 7 kwietnia 2014

# 1

Wstałam dziś rano i poczułam się cudownie. Pusto. Dotknęłam brzucha. Był inny. Nadal miękki i duży, ale jednak... bardziej płaski. Jakbym pozbyła się balonu, który połknęłam. Nie byłam tak obrzmiała.  Na nadgarstku pojawiła się nieśmiało kostka, która zawsze mi wystaje. Wczoraj gdzieś zniknęła. Wstałam z łóżka prawie z lekkością motyla.
Po wizycie w łazience, stanęłam na wadzę.
Szok.
Wczoraj moja waga wynosiła 67,8 kg. Dziś pokazuje 66,7.
Straciłam 1100 g z dnia na dzień! 
Wiem, po prostu zeszła ze mnie woda, ale cieszę się jak dziecko.  Nie czułam się tak dobrze od dawna. 
Żałuję na razie 2 rzeczy: że zatrzymanie wody, które do tej pory miałam nie było spowodowane miesiączką, która 2 miesiące temu znikła, a wariowała gdzieś od pół roku (miałam okres albo co 2 tygodnie, albo co 6:P). Pewnie wróci prędzej czy później. Drugą rzeczą, którą żałuję jest stracone 30 cm włosów. Zobaczyłam to zdjęcie i wróciły wspomnienia. Pamiętam minę fryzjerki, kiedy pytałam, czy obcięcie jest konieczne. Po prostu przejechała mi ręką po włosach i pokazała ile ich na niej zostało. Powiedziała, że tak wyniszczonych włosów dawno nie widziała, radziła zrobić badania.
Ale one odrosną. Włosy odrosną a okres się wyreguluje. A ja będę chuda, zdrowa i szczęśliwa. 

Red Queen, mam nadzieję, że szybko wrócisz. Trzymam za Ciebie kciuki, ściskam najmocniej jak potrafię. Zasługujesz na spełnienie marzeń.
Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję za komentarze, naprawdę. Czuję, że dzięki temu nie tkwię w tym sama. Dzięki:**
Bilans:
kaszka manna kupiec o smaku malinowym 200
serek bieluch lekki 125
2 jabłka 150
gotowana pierś z kurczaka z łyżką pieczarek 200
2 szklanki mleka, kawałek selera  230
Razem 905 kcal